Wojna straszy, "Ogień" dzieli, czyli polskie i słowackie winy i krzywdy...

Wojna straszy, "Ogień" dzieli, czyli polskie i słowackie winy i krzywdy...

Odczuwam głęboko męczeństwo Polaków podczas II wojny - bo my, Słowacy, przyczyniliśmy się do niego. Nie potrafię jednak zgodzić się na obecny w Polsce kult Józefa Kurasia "Ognia", który zabijał naszych rodaków.

Dzieje pogranicza polsko-słowackiego na Spiszu i na Orawie mają dwie nieprzystające do siebie wersje - polską i słowacką. By uzgodnić wersję wspólną, konieczna jest dobra wola obu stron, a potem ciężka praca historyków zmierzających w stronę prawdy, a nie w kierunku z góry założonych tez.


Artykuł Luby Rusnákovej z Biblioteki Podtatrzańskiej w Popradzie na Słowacji powstał pod wpływem chwili, jako reakcja na podhalański numer "Biuletynu IPN". Ma jednak walor uniwersalny, może być - i oby się stał - dobrym punktem wyjścia do uczciwej dyskusji o tym, co dzieli Polaków i Słowaków.

Ze słowa wstępnego redakcji kwartalnika „Tatry”, gdzie ukazał się tekst, który drukujemy niżej

***

Cały podwójny numer „Biuletynu Instytutu Pamięci Narodowej” nr 1-2 (108-109) ze stycznia-lutego 2010 r. poświęcony jest wszechstronnej analizie historii polskiego Podhala od dwudziestolecia międzywojennego i początku niemieckiej okupacji po przełomowy rok 1989. Ze słowackiego punktu widzenia ważne są trzy rozdziały: „Słowacki udział w wojnie. Okupacja polskiego Spiszu i Orawy” Macieja Korkucia, „Zgrupowanie »Ognia «” tego samego autora oraz „Na flankach Podhala. Trudny Powrót Spiszu i Orawy do Polski po II wojnie światowej” Michała Wenklara.

Trudno się to czyta przede wszystkim dlatego, że to prawda. Że 1 września 1939 r. o godzinie piątej rano armia słowacka w sojuszu z faszystowską armią niemiecką (15 minut po niej) przekroczyła polskie granice i uczestniczyła w okupacji Polski. Skutki tego aktu trwają do dziś. Wracają do nas w różnych formach i wnoszą niepokój, nieporozumienia, a nawet nienawiść do wzajemnych stosunków Polaków i Słowaków.

Nie będę analizować całego "Biuletynu IPN", skupię się na najostrzejszych przejawach polsko-słowackich kontaktów.

Ani bohater, ani bandyta

13 sierpnia 2006 r. odsłonięty został w Zakopanem pomnik Józefa Kurasia, nazywanego początkowo "Orłem", później "Ogniem", który przez całą wojnę działał w różnych formacjach polskiego ruchu oporu. Odsłonięcie pomnika wywołało gwałtowne reakcje.

Liczne są dziś źródła informacji o życiu i działaniach "Ognia". Dla jednych jest on narodowym bohaterem, nieustraszonym obrońcą Polski i Polaków, postrzegają go jako legendarnego partyzanckiego dowódcę, ostatniego hetmana, króla Podhala, Janosika, herosa. Dla innych jest pospolitym bandytą, złoczyńcą, mordercą.

Sam "Ogień" - jak sądzę - mieści się gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami. Z pewnością nie jest zwykłym mordercą ani bandytą. Ale też nie jest wzorem godnym do naśladowania. Był żołnierzem w wojnie o wolną Polskę (czy to służył w Armii Krajowej, czy w komunistycznej milicji, czy dowodził nielegalnym zgrupowaniem "Błyskawica"). Ale też człowiekiem okrutnie przez wojnę doświadczonym, jak wielu innych wówczas. Był ofiarą owych czasów na równi z własnymi późniejszymi ofiarami.

Jądrem sporów jest bowiem działalność partyzantów "Ognia" na Podhalu bezpośrednio po wojnie, w latach 1945-47, gdy w całej wyzwolonej Europie żywiołowo rozliczano się z rzeczywistymi lub domniemanymi konfidentami i kolaborantami. Sądy polowe były szybkie, nie badały dokładnie okoliczności ani stopnia winy, wyroki były niemiłosierne i bezwzględne.

"Ogień" zaliczał do wrogów Polski nie tylko Niemców i ich pomocników, ale też Żydów, Rosjan, NKWD, komunistów oraz... Słowaków, którzy oderwali kawał polskiej ziemi. Wojna dla jego oddziałów nie skończyła się 8 maja 1945 r. Ich członkowie nie złożyli broni, nie uznali ingerencji Związku Sowieckiego w urządzanie powojennej Polski, zdecydowali się czekać na interwencję i pomoc Zachodu. W tym kontekście "Ogień" wyrównywał rachunki także z komunistycznymi przedstawicielami nowo formującego się polskiego państwa. Wziął sprawiedliwość we własne ręce.

Nie można się z tym zgodzić, trudno jednak nam, Słowakom, postawić się w roli sędziów, skoro nie przeżyliśmy piekła niemieckiej okupacji w Polsce. "Ogień" ma prawo do prawdy o sobie, do obiektywnego sądu (reżim komunistyczny ogłosił go bandytą), z uwzględnieniem wszystkich okoliczności łagodzących. Jego osobisty los od początku wojny do końca życia (22 lutego 1947 r.) był tragiczny. Nie usprawiedliwia jednak współczesnego kultu "Ognia" w Polsce. Jego droga nie może być drogą świata.

Strona słowacka zareagowała na pomnik ostrym protestem w imieniu obywateli słowackich wsi w Polsce. A to jest kolejny problem, przy którym musimy się zatrzymać i cofnąć w czasie, przypominając najważniejsze fakty.

Słowaków nikt nie pytał

Z końcem roku 1918, po rozpadzie monarchii austro-węgierskiej, Słowacy z Czechami i Morawianami utworzyli Republikę Czechosłowacką. Gdy formowała się północna granica tego państwa, Polska przedstawiła swoje roszczenia terytorialne do ziemi cieszyńskiej (przyłączonej do korony czeskiej w roku 1327), a także - wbrew temu, że granica między Galicją a Węgrami była przez długie lata stabilna - do części Spiszu i Orawy na podstawie argumentów etnicznych. Rokowania na różnych poziomach przeciągały się w nieskończoność, były też noty dyplomatyczne, petycje, deputacje...

Słowaccy przedstawiciele i ministrowie w rządzie przejawiali nadzwyczajną aktywność, włączyli się też do tych działań amerykańscy Słowacy. Nie można powiedzieć, że ze strony dyplomatów na konferencji pokojowej w Paryżu nie było dość dobrej woli, aby ten problem rozwiązać sprawiedliwie, ale nie było wiadomo jak.

Najlepszym wyjściem wydawał się plebiscyt. Rozpoczęły się przygotowania, ale z powodu komplikacji wynikających z prawnego dualizmu administracji sądowej, presji czasu, a może też z powodu widocznego braku zainteresowania najważniejszych uczestników sporu plebiscyt został odwołany.
 
Ostatecznie podziału spornych terenów dokonała konferencja ambasadorów państw Ententy w belgijskim Spa 28 lipca 1920 r., uzyskawszy wcześniej zgodę obu (nie trzech) zainteresowanych stron - ministra spraw zagranicznych Czechosłowacji Edwarda Benesza i polskiego premiera Władysława Grabskiego. I tak przy Republice Czechosłowackiej pozostała większa część ziemi cieszyńskiej z karwińskimi kopalniami i koleją koszycko-bogumińską (ważnymi dla stabilności ekonomicznej państwa), Polska zyskała fragmenty Spiszu i Orawy, Słowacja nie zyskała nic, a straciła północ Spiszu i Orawy.

To rozwiązanie naznaczyło na długie lata nie tylko stosunki słowacko-polskie, ale także słowacko-czeskie. Słowacy rozpoczynali nowe życie w nowej republice z poczuciem głębokiej krzywdy. Mieszkańcy odstąpionych gmin nie dostali szansy, aby się wypowiedzieć na temat swojej przynależności państwowej, weszli do Polski niedobrowolnie i z oporem.
Polska administracja nie ułatwiła im tego wejścia. Wprost przeciwnie, nie przyznała im prawa mniejszości narodowej, ponieważ mówili gwarą góralską, a z tego punktu widzenia nie byli Słowakami, lecz Polakami odszczepieńcami i musieli twardo uczyć się miłości do nowej władzy. Nienawiść wywołuje nienawiść, nawet na śmierć i życie, jak to miała potwierdzić bliska przyszłość.

Życie przestało być życiem

Minęły dwa dziesięciolecia. Zaczynał się jeden z najtrudniejszych etapów w dziejach współczesnego świata, miało się ku wojnie. Po konferencji w Monachium z 29-30 września 1938 r. w chwilach najtrudniejszych dla Republiki Czechosłowackiej upomnieli się o nabytki terytorialne oprócz południowych sąsiadów, Węgrów, także sąsiedzi północni, Polacy, którzy w listopadzie 1938 r. uzyskali w Tatrach Jaworzynę oraz kilka innych przygranicznych miejscowości.

Jednak wydarzenia miały już szybki przebieg. Pod ich naciskiem Słowacja 15 marca 1939 r. ogłosiła samodzielność, zobowiązania formujące nieistniejącą już Republikę Czechosłowacką przestały obowiązywać (ziemia cieszyńska została przyłączona do Polski zaraz po Monachium), słowacka armia razem z niemiecką wzięły udział w najeździe na Polskę i w zamian za to nowe państwo dostało z powrotem swoje byłe tereny północnej Orawy i część Spiszu. Przywrócona została linia galicyjsko-węgierskiej granicy sprzed 1918 r. Mieszkańcy wsi z północnego Spiszu i części Orawy znaleźli się na Słowacji, gdzie we względnym dostatku i bezpiecznie, jak im się wydawało - między swoimi - przeżyli wojnę.

W tym czasie nad całą Polską na nieskończenie długich prawie sześć lat zawisła ołowiana chmura niemieckiej okupacji, a życie jakby przestało być życiem. W tych warunkach mijała młodość Józefa Kurasia (ur. w 1915 r.), formował się "Ogień", ale w tych samych warunkach dojrzewał także Karol Wojtyła (ur. w 1920), późniejszy Jan Paweł II, i tysiące innych Polaków.

Nasza tragiczna pomyłka

Gdy wojna chyliła się już ku końcowi, a w grubszych zarysach wyłaniała się powojenna przyszłość, pojawił się znowu problem terenów przygranicznych. Wnet po przejściu frontu, od lutego 1945 r., zaczął narastać ostry konflikt polsko-słowacki z licznymi brutalnymi aktami przemocy, z ofiarami po obu stronach. Mieszkańcy słowackich wsi zaciekle bronili się przed powrotem do Polski. Wiedzieli, co ich czeka. Ale czechosłowacka władza, która wyłoniła się z tzw. programu koszyckiego (na czele z prezydentem Edwardem Beneszem), już 5 maja 1945 r. zdecydowała o oddaniu spornego terytorium Polsce. Oficjalne przekazanie tych ziem odbyło się 20 maja 1945 r. w Trzcianie. Granica znowu przesunęła się na południe.

Mieszkańcy północnego Spiszu i północnej Orawy wrócili do umęczonej i zdewastowanej Polski, wstającej właśnie z popiołów. Wrócili tam - już nie tylko jako obywatele słowackiej narodowości, uważani za Polaków odszczepieńców z antypolskimi nastrojami, ale także z piętnem faszystów, współsprawców polskiej tragedii - prosto w ręce "Ogniowych" mścicieli.

Z końcem sierpnia 1944 r. wybuchło słowackie powstanie narodowe z następującymi po nim represjami Niemców w rejonach objętych walkami. Niecały rok później Słowacy wrócili do wspólnej republiki z Czechami, którzy w Protektoracie Czech i Moraw też swoje wycierpieli, obyło się więc bez sankcji czy poniżania ze strony zwycięzców. Większość Słowaków (w przeciwieństwie do słowackich Niemców i Węgrów obciążonych winą zbiorową) bez żadnego uszczerbku przetrwała trudny czas między wojną a pokojem. Z wyjątkiem nielicznych.

Mieszkańcy słowackich wsi, które wróciły do Polski, nie zawinili więcej niż pozostali Słowacy na Słowacji. Zapłacili jednak wysoką daninę także za nas, za wszystkich. Za naszą tragiczną pomyłkę - sojusz z Hitlerem, za milczenie, gdy działo się zło, i zgodę na nie, za względne bezpieczeństwo i dobrobyt wśród biedy, bólu i cierpienia innych.

Wymieńmy zatem miejscowości, o których tu mowa. Na Spiszu było ich 14: Czarna Góra, Jurgów, Rzepiska, Nowa Biała, Kacwin, Niedzica, Łapsze Niżne, Łapsze Wyżne, Łapszanka, Trybsz, Dursztyn, Falsztyn, Frydman i Krempachy. Na Orawie - 13: Bukowina, Podszkle, Chyżne, Harkabuz, Jabłonka, Orawka, Piekielnik, Podsarnie, Podwilk, Zubrzyca Dolna, Zubrzyca Górna, Lipnica Mała i Lipnica Wielka. W latach 1920-24 do Polski należały także Głodówka i Sucha Góra, ale zostały wymienione za część Lipnicy Wielkiej pozostającą w tym czasie w granicach Czechosłowacji.

W lipcu 2010 r. upłynęło 90 lat od chwili, gdy mieszkańcy tych miejscowości stracili swą narodową tożsamość, a nowej nie potrafili ani nie chcieli przyjąć. Pozostali jakby bez korzeni. A w maju 2010 r. minęło 65 lat od chwili, gdyśmy ich w niezmiernie trudnym czasie oddali Polsce i prawie natychmiast zapomnieli, że byli kiedyś obywatelami naszego państwa.

Mamy co sobie przebaczać

Jest wiele dobrego i bliskiego, ale też wiele trudnych spraw między Polakami i Słowakami. Z tymi trudnymi do dziś nie udało nam się rozliczyć. Mamy co sobie wzajemnie przebaczać. Najpewniejsza droga do porozumienia byłaby chyba taka, żebyśmy zaczęli z większą wrażliwością rozpoznawać i oceniać własne winy - a dopiero później przypominać krzywdy. Z obu stron. Ponieważ nikt nie jest bez winy, a winowajcy są też ofiarami...

Odczuwam głęboko męczeństwo Polski podczas II wojny światowej z jednoczesnym osobistym uczuciem winy i żalu za udział w nim Słowaków. Nie mogę jednak na zakończenie nie wyrazić przeświadczenia, że pomnik "Ognia" w Zakopanem - podobnie jak portrety serbskich generałów z bośniackiej wojny na koszulkach młodych Serbów, aureola męczenników nad głowami zamachowców samobójców w świecie islamu czy pozytywna ocena słowackiego państwa w czasie wojny przez część Słowaków - jest zaprzeczeniem tego, co najlepsze, do czego ludzkość w ciągu długich lat swoich dziejów dojrzała. Ponieważ - mówiąc słowami wielkiego pisarza - "jeśli uznamy choćby na jedną chwilę i w jednym jedynym wyjątkowym przypadku, że obowiązuje wyższe prawo nad prawo ludzkości, nie ma takiej zbrodni, której by się nie mógł dopuścić człowiek przeciwko człowiekowi bez poczucia winy".

Jeśli zrezygnujemy z tej najwyższej moralnej zasady, jeśli będziemy ją systematycznie zaciemniać i ukrywać, jeśli nie przekażemy jej następnym pokoleniom jako niepodważalnej wartości, nie mamy dobrych widoków na przyszłość, że przeżyjemy jako ludzie.

przeł. Marek Grocholski

Tekst ukazał się w kwartalniku "Tatry" nr 2 (36)/2011 pod tytułem "O historycznych winach i krzywdach". Tytuł, śródtytuły i skróty - "Gazeta"

Źródło: Gazeta Wyborcza
 
Luba Rusnáková słowacka edytorka, publicystka, Biblioteka Podtatrzańska w Popradzie
2011-08-04, ostatnia aktualizacja 2011-08-03 17:20